Wyjazdy gdziekolwiek wprowadzają sporo zamieszania do mojego zaplanowanego na szycie ;) życia. I tym razem nie obyło się bez wpadki, chciałam na szybko skończyć sukienkę dla Fairy, zanim wybędę na 3 dni iiiiii zepsułam. Zszyłam rękawy i boki tak wąsko, że na Fairy za chiny nie chciało wejść, o zapięciu nie wspomnę. Żebyż tylko nie chciało wejść - da się rozpruć i zszyć od nowa, ale ja święcie przekonana, że mam dużo zapasu na szwy, od razu je obcięłam. Nie było już co przerabiać ani nie było czasu na zrobienie nowej góry. Lalki zostały w domu, czego zresztą już po pierwszych 50 km i aż do powrotu żałowałam bardzo.
Ale nie ma tego złego. Przerobiłam porażkę na sukces, po małej modyfikacji spapranej góry skorzystała z niej Franczeska. Nie mam szczuplejszej już lalki w swoim stadzie ;)
Sukienka dla Fairy leży i czeka, teraz przez ten wypadek obszywa się Franca. Jeszcze sporo przede mną, jeśli zrobię to wszystko co mi w głowie siedzi, będzie słodziakowata :)
Foci niet, bo chyba nie służy mi prezentowanie w połowie rozgrzebanej roboty, dalej leży rozgrzebana i na dodatek taki szyciowy babol się przytrafił ;)
Są za to niążki za zlecenie, już mnie swędzą w portfelu, już wiem co kupię, jak w końcu wybiorę się na zakupy :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
będzie mi miło :)