czwartek, 27 sierpnia 2015

Moja mała leśna dziewczynka czyli mori style w moim wydaniu

Chyba mogę to podpiąć pod #mori dress, #mori style, #mori pullip i inne tagi, na których znam się tyle co na lotach na księżyc ale ojtam ;) 

 




Zestaw znów robiony na spokojnie, a to sobie dodam, a to sobie przyłożę eeee nie pasuje, a to sobie przypadkiem położyłam obok i o  jak ślicznie ;)  itp. Historii wzruszającej może nie ma, ale siedziała mi też na niego ochota gdzieś tam w głowie i też pretekstem do zrobienia całości był odpowiedni materiał. Zobaczyłam go i już wiedziałam, że te metry niby brzydkiej gipiurki w burobeżowym ciemnym odcieniu będą idealnie mi tu grać. I o dziwo jaśniejsza koronka nie pasowała w ogóle chociaż przymierzałam pisiont razy. Nie i już.

  Sama sukienka to mało było. Dopasowałam pasiastą halkę, szyfon to chyba czy cuuuś, cienizna, ślizga się między palcami i pod maszyną okropnie, ale dodaje + 10 do wyglądu :) 
Mało nadal.





Chciałam dorobić na szydełku chustę. Nie wyszło. Chciałam sweter taki długi, kardigan, nie wyszło. 
W międzyczasie dorobiłam opaskę na głowę i nadal mi czegoś brakowało.
 Listek na łańcuszku też się sam zrobił.  



I też przypadkiem obok tegoż materiału sukienkowego znalazł się był zielonkawy dzianinkowy, a znalazł się był jak w tFUrczym amoku wywaliłam wszystkie materiały z jednego kartonu na podłogę i szukałam czegoś kremowego. Nie wiem po co mi był kremowy materiał ale jak zielony się spotkał z tymi dzwoneczkami na sukience to był koniec szukania :) Dokompletowałam szalochustę oraz grube skarpety.


Tak wygląda całość. Moja mała leśna dziewczynka <3 


I strasznie mi się podoba na żywo :)  i tak wiem, okropna chwalipięta jestem ;)  

Do następnego postu :)


sobota, 15 sierpnia 2015

Komu koronę komu...

pink lolita dress for pullip dal blythe dolls


Wracam do blogowania, przerwa przerwą ale to wyłącznie od pisania, bo od szycia ooo nienienienienie. Nie próżnowałam, mam masę rzeczy do pokazania, i to nie tylko dla pullipów (ha! tego się nawet ja nie spodziewałam ale jednak)  ale zacząć chcę od mojego specjalnego projektu dla Sherry.

Chciało mi się już dawno zrobić konkretną sukienkę, tak na spokojnie, bez ciśnienia, dopracowaną chociaż jednym detalem, trochę lolicią (jakżeby inaczej, przecież mam kota na punkcie takich sukienek), z falbankami, z koronkami, z koralikami, i bransoletki mi się chciało, i żeby jakoś wmontować w to koniecznie gorsetową górę. I koniecznie również koronę.
Przede wszystkim koronę, taką minipici.



Tylko skąd taką malutką wziąć?  Można było poszukać jakiejś zawieszki, ale wszystkie, które znalazłam były płaskie; przestrzennej, okrągłej, nie znalazłam. Możliwe, że nie szukałam dość dokładnie, ani dość długo, ale nie ma tego złego.

Przy okazji którychś z kolei zakupów, bodajże autka dla syna, dojrzałam coś na sklepowej półce. Coś, co po malutkiej modyfikacji może służyć za taką właśnie maniunią koronę dla Sherry.
Kupiłam. 


 


 

Skoro korona już jest, reszta poszła piorunem. Kolor był oczywisty. Jedyny słuszny dla księżniczki przecież :)  I troszkę marszczone rękawki. I gorset nawet się udał, chociaż zeżarł mi dwa dni z szycia.


 Dziś z okazji święta chciałam też przetestować moją prawie dioramę, bo od jakiegoś czasu już żadna ściana w mieszkaniu nie nadaje się jako tło. Ktoś się dorwał do markera...
Prawie bo jest w kawałkach i jeszcze w stanie surowym ale chyba nie wyszła tak całkiem źle?













Oraz backstage z focenia :) z zestawem pierwszej pomocy obok. 




Nad dioramą, nową, lżejszą, myślę, składowe podstawowe już mam, kto ciekawy może wyżej na zdjęciu dojrzeć kawałek ale to i tak kiedyś będzie tematem posta, więc szczegółów już nie zdradzę. I nie chodzi o te dechy wykorzystane dziś :) Cudo to może nie będzie ale szycie też na początku wychodziło mi co najmniej marnie ;)  Ta jest za ciężka, o mały włos nie rozbiłabym sobie nią nogi. Zdecydowanie wymaga miejsca stałego do przechowywania, nie noszenia. A takiego miejsca to ja nie posiadam.

Dni takich jak dziś przydałoby się więcej. Odgórny zakaz robót codziennych ciężkich pozwolił mi zrobić rzeczy lżejsze, na które na co dzień szkoda mi czasu. Na zdjęcia do dzisiejszego posta, bo wyciągnięcie i ustawienie dioramki, przygotowanie Sherry, ubranie jej, uczesanie, ustawienie i obfocenie zeszło mi od 15.30 do 18.30. a od 18.30 do teraz obrabiam zdjęcia i piszę.
MA-SA-KRA.


Uff. Mam nadzieję, że bardzo Was nie wymęczyłam :) ale ostrzegam, następny post będzie miał przynajmniej tyle zdjęć jak nie więcej :D


niedziela, 2 sierpnia 2015

...

Nie mam internetu do 10 sierpnia. Prozaiczna przyczyna - wykorzystałam cały limit miesięczny w niecałe 2 tygodnie. Jak się ściąga całego Pottera w hade to się potem ma. A raczej nie ma ;)
Poza tym jestem od tygodnia chora i niewiele mi lepiej, wczoraj rozłożył się szanowny małżonek oraz przeżyłam dzień horroru pt. zepsułam maszynę co teraz...  na szczęście to się dało naprawić, tzn naprawił mąż. Chwała i gloria mu za to.
No. także ten. będę jak mi włączą normalną prędkość, bo żeby to wysłać i napisać czekałam prawie 2 godziny - poważnie - oraz wysyłałam gotowego posta 4 razy.
Jak odpowiednio długo poczekam to załaduje mi się też gmail i forum lalkowe ale i to wymaga tak z pół godziny na każde pojedyncze kliknięcie. Jakby ktoś bardzo na gwałt chciał to tam mnie może szukać. Dziękuję za uwagę wracam do smarkania i szycia :)